Niniejszy artykuł powstał w 2019 roku. Niestety w wyniku utraty całego bloga w marcu 2022r. straciłam go bezpowrotnie wraz ze wszystkimi pięknymi komentarzami od czytelników. Odtworzyłam go więc i trochę zmodyfikowałam :) Mam szczerą nadzieję, że skłoni on Was do refleksji i pojawią się nowe komentarze pod spodem, za które z góry dziękuję :)

 

 

Dlaczego dzieci? Dlaczego afrykańskie dzieci?

Jak wielu podróżników i turystów będących w podróży, których teraz oprowadzam na co dzień w pracy – ja również zachwycam się dziećmi. Gdziekolwiek nie pojadę, czy to Wietnam, czy Kuba, Maroko, Kenia, Tanzania.. Małe dzieciaki są po prostu rozkoszne. Serdeczne i bezpośrednie choć często nieśmiałe. Są śliczne, zabawne w swojej niewinności i ciekawości nas – turystów – obcych z innych krajów. Czysta fascynacja nowo spotkaną osobą, zjawiskiem dla nich tak niecodziennym – jak my biali. Z naszymi białymi skórami, blond czy rudymi, bujnymi włosami jasnymi (najbardziej lubianymi, niebieskimi) oczami. Będąc w Kenii jesteśmy dla nich atrakcją – my -„Mzungu” czyli biali.

Uważam ten temat za niezwykle skomplikowany zważywszy na zróżnicowanie ludzkich temperamentów, warunki życia oraz kulturę w jakiej zostało się wychowanym i wiele innych czynników, które mają wpływ na to jak zachowują się ludzie więc i oczywiście dzieci. Jest tego za dużo, bym potrafiła ująć to w całość w jednym artykule. Myślę też, że wiele rzeczy jakich nie opowiem i nie przedstawię tutaj – dopowiem w kolejnych publikacjach przy okazji innych tematów. Część z publikowanych tu zdjęć, robiona była telefonem, dlatego z góry przepraszam za jakość poszczególnych fotografii.

Przytoczę wam historię tego jak zaczynałam pilotaż w Kenii i jakie były moje odczucia względem ubogich dzieci na początku mojej pracy, w kompletnie nowych dla mnie warunkach – na nowym kontynencie – i jak ewaluowały w trakcie kolejnych miesięcy i lat. Opiszę wam sytuacje jakie przydarzały mi się w trakcie pracy jako pilot wycieczek w Kenii i Tanzanii oraz te, które przydarzyły się moim kolegom z pracy. Co wyjdzie z tego artykułu na koniec? Zobaczymy. Chyba nie ma na ten temat właściwej odpowiedzi i jedynej dobrej, właściwej teorii. Jednak myślę, że są aspekty, które trzeba wyjaśnić, omówić by brać je potem pod uwagę, gdy jedzie się do kraju, w którym ludzie żyją biedniej – niekoniecznie tylko w Kenii. Mądrość, pojmowanie i rozumienie funkcjonowania świata oraz opinie przychodzą wraz z doświadczeniem – niestety nie od razu.

 

Intensywne w doznania początki

Na początku byłam jak "turystka". Moje pierwsze zdjęcie z Kenii jakie wrzuciłam na Instagrama i Facebooka było „Takie Tam - selfie z Masajami”. Selfie z chłopakami z wioski, do której pojechałam z turystami – podobnie jak oni – pierwszy raz w życiu. Dla zdziwionych: Tak – każdy pilot wycieczek był też gdzieś „pierwszy raz” 😛 Uzbierałam pod zdjęciem chyba z 250 lajków. To było takie egzotyczne – TAKIE COŚ udało mi się w końcu osiągnąć jako pilotowi - i jako podróżniczce! Jestem w Kenii! U Masajów! Jak i 99% turystów, z którymi pracuję ekscytowało mnie dosłownie wszystko co „afrykańskie”. Każdy, kto był tego dnia ze mną w wiosce zrobił sobie takie samo zdjęcie. Starałam sobie dawkować zdjęcia skupiając się na pracy i było to dość ciężkie, bo nowych bodźców było tak dużo! Ale potem pojawiły się one. Małe „watoto”.

 

dzieci

 

Jak tylko przyjechaliśmy do wioski z okolicy zbiegły się dzieci w mundurkach szkolnych. Część z tych dzieci nie mieszkała nawet w wiosce, którą odwiedziliśmy. Niektóre trzymały plastikowe talerzyki z suchymi ziarnami kukurydzy, co - jak dowiedziałam się później od kierowców - stanowiło ich lunch. Mnożące się z sekundy na sekundę rączki machały do przybyszów i wyciągały dłonie po „sweet”.

Masajowie przywitali nas w swojej wiosce. Wcześniej dużo uczyłam się o ich kulturze i obyczajach, by móc wiedzieć co tłumaczę i przekazać klientom rzetelne informacje. Wszystko było dla mnie nowe i egzotyczne. Najbardziej jednak moją uwagę przykuły dzieci. Dzieci wszędzie i od samego początku, aż do końca wizyty.

 

Dzieci z masajskiej wioski

 

Dzieciaki wyglądały na strasznie zaniedbane. Chodziły w starych, brudnych, zakurzonych okoliczną, pomarańczową ziemią ubraniach, często za dużych lub porwanych czy miejscami postrzępionych. Niektóre dziewczynki miały na sobie podniszczone lub za duże "księżniczkowate" sukienki rodem z Disneya, takie jak na bal przebierańców (z czasem zauważyłam, że zwyczajnie panuje w Kenii moda na takie ubieranie małych dziewczynek). Były też takie 1-3 latki, które biegały tylko w samej koszulce bez majteczek i oczywiście pieluszek. Niektóre starsze dziewczynki nie miały bielizny pod spódniczkami – podobnie jak chłopcy których okolice intymne widać było poprzez porwane spodenki.

Każde dziecko było brudne. Całe utytłane kurzem i pyłem, który unosił się wszędzie dookoła. Do zasmarkanych buzi przyklejał się brud. Kąciki ust, dziurki w nosie wraz z zasmarkaną górną wargą oraz kąciki oczu tych dzieci oblepiały muchy. Wypalone na policzkach krążki (wedle plemiennej tradycji), które jeszcze nie zdażyły się zagoić "ruszały" się same.

Muchy były absolutnie wszędzie. Dziesiątkami na każdej pięknej dziecięcej buzi, które były aż czarne od owadów. I widać było, że tym dzieciom to nie przeszkadza. Czasami machnęły ręką lub roztarły już zabrudzony nosek, ale jakby nie zwracały na to uwagi. Dzieci nie miały włosów lub miały nieduży meszek na głowach. Prawdopodobnie niektóre grupy etniczne mieszkające w tej części Afryki nie mają bujnego owłosienia czy zarostu, co wynikać może najpewniej z gorącego klimatu w którym żyją. Jest tak gorąco, że włosy, brody itd. po prostu nie rosną im tak gęste i długie jak nam „Mzungu”. Poza tym - długie włosy są tu niepraktyczne. W bardziej ucywilizowanych kręgach np. w stolicy - nie eleganckie.

Dzieci były chudziutkie. Miały patykowate nogi i ręce. Niektóre maluchy miały wielkie brzuszki. Starsze dzieciaki, również chude jak patyki, lecz wyglądały na zdrowe i sprawne. I dosłownie wszystkie starsze zajmowały się młodszym rodzeństwem czy kuzynostwem. Już siedmiolatki nosiły na plecach i rękach najmniejsze dzieci bo ich matki były zajęte pracą. Zajmowały się nimi z niezwykłą troską i dojrzałością. 

W trakcie wizyty zwracałam klientom uwagę na wszystkie te detale, bo jednocześnie sama przeżywałam to wszystko tak bardzo intensywnie jak oni. Jestem dość ekspresyjną osobą więc moje reakcje były dużo bardziej „widoczne i słyszalne” 😊 Miałam taki odruch, by te dzieci przytulić, pobawić się z nimi. Nie odrywałam od nich wzroku, ale jednocześnie poza tą chęcią integracji i opieki – wstyd mi to powiedzieć – miałam takie momenty kiedy odczuwałam duży dyskomfort, gdy łapały moją dłoń lub coś ode mnie brały. Nie widziałam nigdy tak brudnych dzieci. targały mną bardzo silne, sprzeczne emocje.

Potem w trakcie dalszego oprowadzania po wiosce moja głowa zaczęła produkować tysiąc pomysłów jak im pomóc, co przywieźć, co dać itp. Po zakończeniu wizyty, po obejrzeniu pierwszych masajskich skoków, domów, biżuterii – tego wszystkiego, co zawsze pragnęłam zobaczyć w otoczeniu akacji parasolowych na tle majestatycznego Kilimanjaro – wyjechałam z wioski bardzo przejęta, podekscytowana - i z misją naprawiania świata.

 

 

Podzieliłam się tymi odczuciami z Paulem, moim kenijskim kierowcą-przewodnikiem (obecnie moim partnerem, z którym organizujemy autorskie wyprawy do Kenii), który nie podzielał mojego entuzjazmu, ale też nie wyprowadzał mnie z mojego – jak teraz uważam – błędnego przeświadczenia, że pomoc w postaci zabawek, słodyczy, ołówków, butów, kosmetyków – prezentów – to konieczność i mój obowiązek jako mzungu, jako osobie, której się lepiej powodzi.

Z czasem co tydzień, kiedy pracowaliśmy razem na safari, jeździliśmy do wiosek Masajów, a potem wiosek innych plemion, nabierałam nowych doświadczeń i wyrabiałam sobie opinie na temat tego, co widzę. Paul zadawał mi tylko pytania, takie które podważały moje teorie i misję ratowania afrykańskich dzieci. Wkurzałam się na niego za to, jaki jest nieczuły na takie sprawy! Jestem mu teraz za to wdzięczna bo bardzo otworzył mi oczy na „rzeczywistość”, w której on sam żyje (muszę też oddać zasługę wpływu na moje pojmowanie tej sytuacji mieszkającym tam i pracującym Polakom, z którymi temat dzieci i wiosek przewijał się między nami nadzwyczaj często).

 

143dziecidzieci

Pierwsze "ale" i "dlaczego"

W trakcie jednego z pierwszych safari kiedy w dalszym ciągu byłam nakręcona na dawanie tym dzieciom wszystkiego, by im tylko nieba uchylić zdarzyła się nieprzyjemna sytuacja. Przejeżdżając trasę już enty raz, zauważyłam inne wsie i osady plemion Masajaów, Kamba i Taita, które znajdowały się wzdłuż drogi, którą przejeżdżaliśmy z turystami z parku do parku. Poprosiłam klientów, by nie dawali wszystkich giftów jakie mieli dać dzieciom w wiosce masajskiej, ale zostawili część dla tych, które spotkamy po drodze, na co klienci chętnie się zgodzili. Następnego dnia poprosiłam Paula i drugiego kierowcę by zatrzymali samochód w jednej z wiosek przy drodze, która składała się z lepianek i mizernie wyglądających chatek. Była to osada zamieszkała przez ludzi Kamba - grupy etnicznej, z której pochodzi Paul. Nie znaczy, że była to dosłownie wioska Paula. Plemię Kamba jest jednym z najliczniejszych w Kenii.

Już jak zwalnialiśmy zbiegły się chyba wszystkie okoliczne dzieci. Ubrane tak samo niedbale, ale nie aż tak brudne na buziach jak te masajskie. Moi klienci wyszli z samochodu. Dzieciaki skakały i biegały dookoła nas domagając się słodyczy. Paul ustawił dzieci „w kolejce” próbując je okiezłnać. Wszystko wyglądało uroczo. Do czasu gdy jedna z pań otworzyła torebkę z cukierkami i jak na sygnał – na dźwięk rozdzieranego plastiku – dzieci rzuciły się na moją klientkę chcąc złapać cokolwiek i jak najwięcej. Wywróciły panią, pozabierały wszystkie cukierki i uciekły w cztery strony świata bez „dziękuję” ani „do widzenia”. Moja klientka wstała w lekkim szoku lecz uśmiechnięta, otrzepując ubrania z kurzu.

W samochodzie uśmiech szybko zgasł z jej twarzy. Myślę, że odczuwała zawód i konsternację. Lecz nie wiem czy większą od mojej. Na początku obie obróciłyśmy to w żart, że te dzieci takie żywotne, że nic nie mają… Ale pojawiło się ogromne rozczarowanie. Ta kobieta chciała dać tym dzieciom słodycze, a została osaczona przez małe, zachłanne rączki i można powiedzieć – okradziona z tego co i tak chciała im podarować. Pani spodziewała się wdzięcznych uśmiechów, podziękowań, radości na buziach dzieci z podarowanego prezentu, a otrzymała coś kompletnie odwrotnego.

Potem jadąc już dalej spojrzałam zszokowana na Paula, a ten uniósł brwi i wysłał mi znaczące spojrzenie. Odniosłam wrażenie, że jemu też było głupio. Teraz wiem, że jemu i wielu kierowcom, z którymi pracowałam leży na sercu dobro dzieciaków - ale fakt tego, że są miejscowymi i praca z białymi turystami "z zachodu" sprawia, że takie sytuacje są dla nich codziennymi. Oni sami, w większości byli takimi dziećmi, nie posiadającymi niczego. Zwyczajnie po ludzku im tak samo jest ich szkoda - tak samo jak prawie każdemu, z moich turystów - i mnie. Ale też po wieloletniej pracy na sawannie - z naprawdę wieloma kierowcami już wiem - iż oni są w większości świadomi tego, że tą drogą „dawania” niewiele się zmieni i że na dłużsżą metę jest to szkodliwe. 

upór

Jednak nie poprzestałam wtedy na zatrzymywaniu się przy dzieciach po drodze. Po prostu nie wysiadaliśmy z samochodu. Watoto było ich tam TAK strasznie DUŻO! W każdej niewielkiej wiosce czy osadzie na trasie naszego przejazdu jest szkoła. Dzieci są tam dosłownie wszędzie. Cały czas usilnie wierzyłam w to, że te dzieci potrzebują pomocy.

Kierowcom coraz mniej podobało się zatrzymywanie po trasie. To komplikowało długi, trudny przejazd po wertepach, w upale i w kurzu, który i tak już zajmował nam za dużo czasu w stosunku do ilości kilometrów jakie mieliśmy pokonać, by zdążyć na koniec obiadu w lodży w następnym parku, lecz mi i moim turystom wciąż „dobro dzieci” leżało na sercu i to by im sprawić przyjemność – by „pomóc”.

 

 

Kreowanie się świadomości

Dopiero po naprawdę długim czasie zaczęłam rozumieć pretensje kierowców. Pamiętajcie drodzy czytelnicy, że opowiadam historię wielu tygodni jeżdżenia na safari i bycia na tych samych trasach non-stop prawie każdego dnia tygodnia.

Rozdawanie prezentów przy drodze podbiegającym dzieciom, czy rzucanie im cukierków przez okno powodowało, iż te dzieciaki stawały się coraz bardziej śmiałe, odważne, bezmyślne, żądne prezentów, roszczeniowe i zuchwałe. Nie wiem już czy przejawiały one takie zachowania wcześniej - czy tylko ja tego nie dostrzegałam - a jedynie pobłażliwie śmiejąc się z biegnących do aut i machających wyciągniętymi po prezent rękami małolatów.

Niestety grupy dzieci wypasających kozy czy krowy potrafiły wpędzać stada zwierząt na drogę prosto pod pędzące samochody z turystami, by je zwolnić, przyblokować i podejść pod okna, dostać słodycz lub jakiś gadżet - lub same wbiegały pod koła naszych pędzących samochodów, co skończyć się mogło tragicznie!

 

Zaczęło być to niebezpieczne i dla nas i dla dzieci. Moja koleżanka pilotka miała zderzenie samochodu z krową, która została wpędzona pod auto przez dziewięciolatka. Dziecko nie dostało nic i samo na szczęście uniknęło potrącenia. Jednak wywiązała się awantura między kierowcą - a ojcem chłopaka - i właścicielem krowy, która w Kenii ma ogromną wartość. Krowa jest pieniądzem samym w sobie. Daje darmowe jedzenie – mleko. Za krowę kupuje się żonę dla syna i krowa rodzi kolejne krowy mnożąc majątek! Dużo krów to „bogactwo” i prestiż w niektórych plemionach.
Awantura niepotrzebna i na oczach klientów. Kierowca o bezpieczeństwie klientów, dziecka i zniszczonym samochodzie - a ojciec o krowie i pieniądzach. Gorzej być nie mogło.

 

130

 

Kolejne wycieczki, kolejne safari, kolejne wioski. Nowe obrazki po drodze pobudzające moje poczucie troski o watoto. Dzieci chodzące z 10 litrowymi baniakami wody na głowach, z kilogramami drewna na opał na plecach. Nastolatki pracujące w polu w pełnym słońcu, 4-5 latki wypasające kozy w buszu, 2-latki biegające przy drodze lub chodzące po wiosce same bez opieki nawet 2 km od domu (czy wy wyobrażacie sobie, że wypuszczacie swojego dwulatka samego z mieszkania chociażby na klatkę schodową!?). Dzieci myjące się w błotnej kałuży w Mombasie albo takie, które podnoszą papierek po cukierku z ziemi i palcem ściągają resztkę czekolady i oblizując go.

Widzę też nastolatków lat 14-16 w mieście, żebrzących i zaczepiających na równi mzungu jak i bogatszych Kenijczyków, pokazujących na usta „Mama – something to eat, please” pod centrum handlowym w Mombasie. Chłopcy, którzy najpewniej nie chodzą do szkoły. Tacy którzy mogliby już teoretycznie pracować zamiast żebrać. I tu pojawia się kolejne pytanie bez odpowiedzi. Czy są nauczeni dostawania czegoś za darmo - czy faktycznie jest im tak ciężko i muszą to robić, by przetrwać?

Dalej widzę dzieciaki bawiące się samochodzikami zrobionymi z plastikowych butelek i zakrętek. Widzę małych chłopców, którzy płaczą na widok jedynego samochodzika z jajka niespodzianki, który przywiozła klientka do wioski, bo tak pragną wszyscy go mieć - a jest tylko jeden do podziału. Taki najpiekniejszy, jaki dotąd widzieli! Wszędzie w każdej wiosce widzę też dzieci bawiące się oponami (o! – opony – to jest ciekawy temat, o tym za chwilę).

I cały czas myślę: „Boże jakie te bidulki biedne! Nie mają nic. Jak tu im nie dawać słodyczy by je uszczęśliwić?!”

Moje odczucia potęgował od czasu do czasu widok dzieci zadbanych, z bogatszych rodzin. Piękne czekoladowe buzie o bielutkich jak śnieg uśmiechach, migdałowych oczach, w warkoczykach w różowym czy żółtym kolorze. Widok dzieci w nowiusieńkich modnych ubrankach w The Hub – nowoczesnym centrum handlowym z mini parkiem rozrywki w środku w Nairobi – bawiących się na karuzeli. Ten widok uderzał zwłaszcza, kiedy przyjeżdżałam tam z klientami na obiad po tygodniu spędzonym w trasie, w afrykańskim buszu i mając za oknami głównie lepianki i blaszane barako-domy. Wtedy każdego uderzał ten kontrast.

 

Mijały tygodnie i miesiące, a ja dalej nie potrafiłam ich tak po prostu sobie odpuścić i znieczulić siebie samą na obrazy jakie migały mi przed oczami. Klienci też od nas - pilotów i kierowców - tego oczekiwali. Większość z nich miała coś dla dzieciaków. Zdecydowaliśmy z kierowcami, że lepiej będzie zatrzymywać się w szkołach zamiast przy drodze.

Szkoły są w zatrważającej większości strasznie ubogie. Często drewniane czy blaszane z wyciętymi otworami okiennymi i drzwiami. Co lepsza placówka jest murowana, ale często  podniszczona, lub nawet nie wykończona z pwoodu braku środków. Powybijane szyby, wystające gwoździe, surowe podłogi czy brak szkolnych ławek i sanitariatów oraz kuchni. W środku materiały dydaktyczne w postaci szmat zawieszonych na ścianach na dwa gwoździe z namalowanym farbami alfabetem, powiewają na wietrze i w pyle.

 

dziecidzieci

 

Nie wszystkie dzieci chodzą do szkoły mimo, iż od ładnych kilku lat jest już w Kenii obowiązek edukacji. Okazuje się, że nie wszystkie rodziny mogą sobie na taki luksus pozwolić. Niektóre dzieci zostają więc w domu, by zajmować się młodszym rodzeństwem bo mama czy tata idą do pracy w polu. Inne dzieci same pracują razem z rodzicami, by mieć na obiad dla młodszych na dany dzień. Są takie co opuszczają lekcje i wypasają krowy, bo tata złapał jakąś dorywczą robotę tego dnia.

Największym problemem są jednak pieniądze. Niektórych rodzin zwyczajnie nie stać na to, by wysłać całą, często liczną gromadkę swoich pociech do szkoły, bo nie mogą zakupić wymaganych rzeczy jak mundurek, buty, wyprawka, lunch czy na opłatę administracyjną lub na „łapówkę”, którą czasami trzeba płacić, by dziecko zmieściło się w przeludnionej już klasie (o edukacji w Kenii rozpiszę się jeszcze obszernie przy okazji kolejnego artykułu).

 

Zła pomoc w Afryce. Patoturystyka.

 

Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się w przydrożnych szkołach, bo cukierków i ołówków było już tyle, że dzieci z wioski masajskiej przestawały się interesować powtarzającymi się podarkami. Chętnie przyjmowały prezenty, ale miały preferencje i chętniej sięgały do słodyczy niż do tych mniej interesujących, acz bardziej przydatnych rzeczy - o które zaraz po otrzymaniu - przestawały dbać.

Niektóre zeszyty i ołówki jak najbardziej się przydawały. Więc dawaliśmy je dorosłym Masajom i nauczycielom w przydrożnych szkołach. To oni sami sugerowali, że tak będzie lepiej – by te podarki trafiły do szkoły i były użyte zgodnie z przeznaczeniem. Moje smutne przypuszczenie było takie, że Masajowie zasugerowali takie rozwiązanie między innymi po to, by turyści nie widzieli sytuacji kiedy dzieci rzucają się na wręczających, albo gdy widząc cukierka w innej dłoni odwiedzającego nie porzuciły właśnie otrzymanego ołówka na ziemię w pogoni za słodyczem u sąsiada.
Brutalne? Ale prawdziwe i częste.

W każdej ze szkół ja i moi klienci nie dowierzaliśmy i zwracaliśmy uwagę na kolosalne różnice w zaopatrzeniu szkoły i w standardzie pomieszczeń. Staraliśmy się z kierowcami jeździć do różnych szkół. Nauczyciele zbierali dzieci, które w podziękowaniu przez nauczycieli były stawiane w rzędzie i śpiewały nam piosenki. A my je wszyscy nagrywaliśmy i robiliśmy im setki zdjęć. Często dzieci były brane na ręce. Klienci z czułością i sympatią bawili się z maluchami i żartowali ze starszymi dzieciakami. Nauczyciele czy dorośli pozwalali robić im i z nimi sobie zdjęcia – tym biednym dzieciom z Afryki. Dzieci chyba nie rozumiały za bardzo o co chodzi – zwłaszcza te najmłodsze.

Biedne, słodkie (ba! Prześliczne!), niewinne i bezbronne, szukające uwagi maluchy kleiły się do moich podróżnych - a oni do nich. Niektórym dzieciom się to podobało - zwłaszcza tym najmłodszym - ale te starsze często były znużone i wydawać by się mogło, że z obowiązku brały udział w tych "przedstawieniach". Większość turystów - w tym i ja na początku - chciała takie zdjęcia mieć. To była niemal obowiązkowa fotka z ezgotycznej podróży! Nie piszę tego z sarkazmem. Jestem przekonana, że podobnie jak w moim przypadku wśród moich turystów w większości wynikało to ze szczerej sympatii i współczucia. Chociaż miałam przypadki zachowania turystów gdzie stawiająca do pionu i przyzwoitości uwaga była jak najbardziej na miejscu! Uważam jednak, że dla kogoś nieświadomego, a o dobrym sercu i chęci pomocy takie spotkanie z maluchami czy nawet to zdjęcie z nimi jest przeżyciem ważnym i silnym.

Z czasem jednak mając już swoje zdjęcia zaczęłam poświęcać ten czas „wręczania prezentów” w szkołach, na obserwację najmłodszych zainteresowanych. Zobaczyłam, że niektóre dzieci były wesołe, zafascynowane turystami, ale zdarzały się też takie, które nie wiedziały co się dzieje i gdy ktoś nagle brał je na ręce to zaczynały płakać z przerażenia. Sama w końcu zasugerowałam dawanie prezentów nauczycielom, by dzieci nie dostawały nic do rąk, bo zaczęłam zauważać, że to wszystko jednak nie jest takie - jakie być powinno.

 

 

Momenty, które warto pamiętać!

 

Muszę oddać jeszcze rację tym pięknym i wzruszającym sytuacjom jakie się zdarzały przy okazji obdarowywania. Kiedyś zatrzymaliśmy samochód w jednej z wiosek i do auta żadne z dzieci nie odważyło się podejść same. Dopiero zachęcana przez rodziców do auta podeszła dziesięcioletnia dziewczynka. Dostała od mojej klientki koszulkę, t-shirt z misiem. Całym busem wpatrywaliśmy się w to piękne dziecko, które pokazało wszystkie bielusieńkie zęby w szerokim uśmiechu gdy otrzymało prezent. Dziewczynka odchodząc od auta i trzymając bluzkę uśmiechała się tak szczerze i tak radośnie jak tylko moglibyśmy tego oczekiwać i pragnąć! Wszystkim serca cieszyły się tak samo na widok szczęśliwej małej Kenijki z tak nieistotnej dla nas rzeczy jaką jest t-shirt.

Pewnego razu również kierowca zobaczył po drodze idącą do szkoły nauczycielkę. Zatrzymał się obok i zapytał czy mamy jakieś przybory szkolne i czy możemy jej je dać? Jedna z klientek wyciągnęła paczkę kilkudziesięciu zeszytów, worek ołówków, ekierki, linijki, cyrkiel, piłkę do nogi i pompkę do kompletu i wręczyła w ręce zszokowanej kobiety, która wybuchła płaczem. Ucałowała klientkę i pobłogosławiła, życząc jej wiele szczęścia.

Pamiętam sytuację gdy dzieciaki ze szkoły żegnały nas odjeżdżających spod szkoły safari busem, podeszła do mojego okna nastolatka z bobaskiem na plecach. Nie wiem czy było to jej dziecko – miałam nadzieję, że nie bo wyglądała na 14 lat – i zapytała się mnie czy jestem pilotką. Odpowiedziałam, że tak. Na co zwierzyła mi się, że marzy o biustonoszu, bo jej dwie koleżanki mają, a ona nie, że bardzo jej się podoba jak one mają je na sobie, bo ładnie to wygląda i czy mogłabym dać jej swój bo widzi, że mam. Zamurowało mnie to pytanie. Odparłam po chwili, że dzisiaj nie mogę tego zrobić, ponieważ sama go potrzebuję, ale że za dwa tygodnie będę tu przejeżdżać raz jeszcze. Poprosiłam by mnie wypatrywała. Jak się spotkamy to dam jej biustonosz. W międzyczasie pojechałam na święta do domu do Polski. Kupiłam dwa ładne biustonosze dla dziewczynki, wzięłam do Kenii i woziłam je jeszcze przez długi czas, lecz niestety jej już nie spotkałam. 

 

 

Wiele było szczerych uśmiechów, podziękowań, czystej radości, zabawy, oglądania zdjęć i bajek na smartphonach, przytulania się i rozmów. Zdrowe ludzkie odruchy jak pomoc i szczery uśmiech – relacje jakie się przy tym zawiązują – są dobre 🙂 Temu nie zaprzeczam.

 

 

Zabawy oponami.. ;)

 

Kilka lat temu będąc w Kenii zostałam oficjalnie przedstawiona jego rodzinie na wsi. W wiosce, z której pochodzi spotkali się w tym czasie wszyscy członkowie licznej familii, przyjeżdżając specjalnie na ten weekend z Nairobi i okolic, gdzie pracują w korporacjacjach i mają własne firmy - w pełnym składzie – z dziećmi włącznie, tylko po to, by mnie poznać. Weekend w wiosce był cudowny – tak normalny jak tylko mogłabym sobie to wymarzyć i przenieść w realia polskie u siebie w domu😊

Siostrzeńcy i bratankowie w wieku od 2 do 12 lat biegali wszędzie po podwórku, bawiąc się, ganiając i tarzając po ziemi. Łapały jakieś proste przedmioty, które nie były zabawkami stricte, co nie przeszkadzało tym dzieciom, by stały się nimi na czas zabawy. W pewnym momencie od jednego z wujków każde dostało oponę od motocykla czy samochodu i całe bite dwa dni biegały za nimi po podwórku i pchając je od jednego krańca wioski na drugi i robiąc sobie z nich tor przeszkód. OPONY!!! Dzieci z dobrych, nie narzekających na biedę rodzin, chodzące do prywatnych przedszkoli i szkół bawiły się OPONAMI.

Kurtyna.

 

 

Kilka rzeczy trzeba wyjaśnić

 

I teraz moi drodzy czytelnicy przejdę do podsumowania tych historii w jedną całość. Dzieci są dziećmi. Wiemy od zawsze, że lubią zabawki, a jeszcze bardziej łakocie. Zabawką dla dwulatka w Polsce może być widelec, czy korek od wanny więc czemu patyk i butelka ma nie być tym samym dla malucha w Kenii? JA TEŻ bawiłam się oponami na wsi u prababci, o czym najwyraźniej zapomniałam przez tyle lat „dorosłego życia”. Opony są super! Okrągłe i szybkie. Świetna zabawa dla każdego dziecka, niezależnie od statusu społecznego. Dzieci kenijskie jak i inne na całym świecie rozwijają się praktycznie tak samo jak nasze polskie więc skoro jesteśmy rodzicami to pamiętajmy, że niektóre rzeczy, które wręczamy czy zachowania z naszej strony względem maluchów powinny być dopasowane dla poszczególnego wieku oraz stadium rozwoju dziecka. W innym razie kolejne maluszki z Afryki będą krztusiły się kredkami pastelowymi 🙂

U nas w Polsce mówi się, że dzieci dzielą się na te brudne i te nieszczęśliwe. Dzieci utytłane w kurzu i w pyle to dzieci, które czas spędzają aktywnie – bawiąc się ze sobą i wtedy kiedy pracują. Zwłaszcza w Kenii gdzie jest sucho i pył osadza się wszędzie, ubrań nie pierze się po każdym jednym przybrudzeniu i na pewno nie w pralce, których ludzie tam zwyczajnie - nie posiadają. Piorą ręcznie, co jest ciężką pracą – więc praktyczniej jest robić to jak najrzadziej. Ubrań nie ma się za wiele więc oczywiście są tam bardzo potrzebne. Najczęściej jest to jednak jeden lub dwa zestawy na co dzień … i jeden dodatkowy, ten czysty na niedzielę do kościoła, o którego czystość dba się szczególnie mocno by oszczędzać siły i nie marnować cennego czasu na pranie - jak i również by odświętne ubranie zachowało swój dobry wygląd jak najdłużej i na kilka pokoleń.

Po co dzieciom nowiutkie ubrania, skoro zaraz z nich wyrosną? Jeżeli są zużyte i podniszczone – trudno, trzeba zużyć do końca. Prawo praktyczności i selekcjonowania rzeczy najbardziej niezbędnych do przeżycia. W moim mniemaniu ubrania, mimo, że jest ich tam niewiele i większości używane, są potrzebne, ale to dość mało istotny problem w stosunku do braku odpowiedniej edukacji, higieny, opieki medycznej i prawidłowego wyżywienia.

Muchy, muchy, muchy

Co do higieny, to czy pamiętacie o muchach? Poznałam w Kenii pewną miłą kobietę, Polkę, która organizuje i przeprowadza różne projekty edukacyjne i projekty z zakresu opieki medycznej we współpracy Lekarzy Bez Granic, wspierające lokalną ludność w Kenii. Opowiedziała nam kiedyś o masajskich dzieciach z wiosek w okolicy Amboseli, którym to od wielu lat matki w desperacji obcinały całe palce lub ich fragmenty, gdyż pewien rodzaj muchy składał pod delikatną skórą małych paluszków jajeczka, które powodowały olbrzymie obrzęki i ból u tych dzieci. Matki nie mogąc sobie z tym poradzić obcinały spuchnięte okolice, by nie wynikło z tego coś poważniejszego. Według opowieści tej pani, w trakcie projektu jeden z lekarzy rozpoznał, co jest przyczyną opuchlizny i wyposażył Masajki w agrafki i igły, by mogły te jajeczka wydłubywać i tym samym oszczędzać palce swoim pociechom. Nie udało mi się potwierdzić tej historii więc nie wiem czy jest prawdziwa.

Jednak kolejne pytanie, które być może Wam się nasuwa to czemu te dzieci, zwłaszcza te masajskie, aż kleją się od tych much? Myślę, że odpwoiedzią są warunki, w których żyją. Fakt mieszkania w wioskach, w obrębie których, między domami, a czasami nawet i wewnątrz nich trzymane są najcenniejsze dla Masajów krowy albo kozy i osły, które robią pod siebie tam gdzie stoją – dzieci, które bawiąc się na podwórku siadają i kładą się wszędzie na ziemi lub pracują przy tych zwierzętach, brudząc się tą mieszanką kału i ziemi. Zwierzęta hodowlane są tam wszędzie, a tam gdzie są zwierzęta są i muchy. Ponadto przez wzgląd na oszczędność drogocennej wody Masajowie (ale i wiele innych grup etnicznych) nie korzystają z codziennego prysznica. Nie myją rąk przed każdym posiłkiem. Gdy wchodzimy do wioski z klientami muchy oblepują nas również od góry do dołu, więc oczywistym jest to, że dzieciaki utytłane ziemią i obcierające zasmarkane buzie brudnymi rączkami przyciągają je właśnie w takich ilościach.

 

dziecidzieci

 

W czym tkwi problem?

 

Prawie codziennie do wiosek masajskich przyjeżdżają turyści z całego świata i dają dzieciom prezenty. W okolicach hoteli krążą dzieci i również dorośli, którzy również dostają prezenty i dostają pieniądze. Wszędzie gdzie jeździmy – dajemy coś tym ludziom. Tak – dzielenie się i pomoc jest dobra. To jest świadectwo tego, że mamy dobre serce, że mamy chęć ofiarowania wsparcia osobom, które tego potrzebują. Jednak uważam, że pomoc powinna być mądra i przemyślana. Takie zwykłe dawanie – mimo iż od serca – zwłaszcza dla małych dzieci jest jednocześnie lekcją tego, że w łatwy sposób, od obcokrajowcy, który jest bogatszy, można dostać coś za darmo, dostać bez okazji, bez zasłużenia sobie na to, nie zapracowując sobie na to, nie w nagrodę – tak po prostu – wszystko, po co tylko dziecięce rączki sięgną.

 

To jest nie tyle rozpuszczanie dzieci, a uzależnianie ich od pomocy, od osób trzecich - a wtym przypadku wyłacznie białoskórych, co generuje niepotrzebne stereotypy. Takie dzieci już jako dorośli będą coraz częściej przejawiać roszczeniową postawę oczekiwania od nas pomocy, która im się należy, co kreuje nieciekawy obraz białych, którzy nic nie robią, a mają – i nie dają tyle ile powinni.

Dawanie pieniędzy dzieciom w małe rączki nie pomoże im nauczyć się tabliczki mnożenia, nie nauczy, że żeby coś posiadać, trzeba na to zapracować. Państwo jako instytucja opiera się na tym, że ludzie pracują, zarabiają, utrzymują swoje rodziny, wydają pieniądze i tak nakręcają gospodarkę. Jak przyszłe pokolenie obecnie małych dzieci, które się uniesamodzielnia, pokazując, że nie muszą się uczyć i chodzić do szkoły, bo dostaną coś przy drodze od turysty - za darmo - mają mieć szansę na to, by wspólnie sprawić, by ogólny dobrobyt, gospodarka i funkcjonowanie społeczeństwa się polepszyły? 

 

Skutki dobrej i złej pomocy

 

To co w moim mniemaniu może pomóc tym dzieciom to edukacja i wspomaganie rozwoju ukierunkowanego na rozwój zawodowy i przedsiębiorczość  - oraz pomoc medyczna. Dziecko, które odbędzie edukację – nawet w podstawowym zakresie jak liczenie, pisanie i czytanie  - już posiądzie najważniejsze i najprzydatniejsze umiejętności!

Takie dziecko, może nie będzie znało się na kosmosie, chemii czy nie pozna zagadnień związanych z historią szerszą niż historia jego własnego regionu, ale jak ukończy szkołę podstawową będzie potrafiło przeczytać gazetę, w której znajdzie ogłoszenie z ofertą pracy np. na kasie w markecie. Zgłosi się tam i ponieważ potrafi pisać i liczyć - nauczą go obsługi kasy fiskalnej - będzie miało pracę, dzięki której już jako dorosły będzie potrafiło utrzymać rodzinę i być może zapewnić jej godny byt i edukację swoich już dzieci – które zajść mogą jeszcze dalej niż rodzic!

Takie dziecko, które skończy szkołę i spotka kogoś kto ukierunkuje go na pracę, wesprze jego biznes i zainwestuje w jego pomysł - osiągnie dużo większy sukces i usamodzielni się. Dziecko, które zostanie nauczone, że wszystko dostaje od bogatszych od siebie - do końca życia pozostanie uzależnione od kogoś innego (od czyjejś łaski lub nawet niestety bez), niesamodzielne oraz nie radzące sobie w życiu. Rodzinę, którą ewentualnie założy - być może czeka tułaczka, a dzieci będą mieć mniejszy dostęp do edukacji z powodu braku pracy dla rodziców, a tym samym braku pieniędzy na godne życie dla całej familii.

To są oczywiście skrajne scenariusze. Jednak myślę, że część z Was może przyznać mi rację patrząc przez pryzmat historii Afryki i warunków w jakich żyją tam ludzie, które główną przyczynę mają właśnie w dziejach tego kontynentu. Nie zmienimy życia całej części społeczeństwa w czasie jednego pokolenia. To są lata pracy i rozwoju – i w tym właśnie MY MOŻEMY pomóc.

 

Jak podróżować i pomagać etycznie w Kenii?

 

Reasumując uważam, że jadąc w podróż na inny kontynent, gdzie ludziom, żyje się ciężej warto wcześniej zapoznać się dogłębnie z historią tego miejsca i warunkami życia ludzi. Oczywiście jak wspomniałam wyżej - wiedza przychodzi wraz z doświadczeniem więc w trakcie podróży dowiecie się i doznacie wszystkiego dużo intensywniej i dogłębniej.

Jeżeli odczuwacie chęć pomocy zajrzyjcie na strony fundacji lub misji działających na terenie danego kraju. Zobaczcie, co piszą i w jaki sposób o ludziach, którym pomagają. W jakich warunkach żyją i zastanówcie się czego Wam brakowałoby na miejscu tych ludzi, by w perspektywie dłuższego czasu zapewnić godne życie i lepszą przyszłość swoim dzieciom i jak sami sobie byście pomogli. Czy chcielibyście, by Wam dawano cukierki (w sytuacji gdy nie stać Was na jedzenie, a co dopiero na sztoczekę do zębów i dentystę, którego w pobliżu i tak nie ma) i nie potrzebne w takich, masowych ilościach każdego dnia w roku? Czy jednak wolelibyście, by ktoś w Was zainwestował, wsparł w zdobyciu umiejętności, wiedzy - ukierunkował, pomógł znaleźć pracę?

Fundacji i misji w Afryce jest od groma i ciut, ciut. Myślę, że warto się na nich oprzeć. Poczytać opinie i projekty jakie realizują. Czy faktycznie są to takie, które wspierają miejscowych w sposób, który pozwoli im usamodzielnić się i uniezależnić finansowo? Warto wczytać się w statuty i regulaminy – są długie i nużące, ale można czasami się naciąć i zobaczyć, że dana fundacja nie wydaje otrzymanych pieniędzy DOKŁADNIE tak jak wy rozumiecie to z ich ogłoszeń. Warto poobserwować relacje z działań na stronach na Facebooku.

Od czego zacząć gdy się nie wie gdzie zacząć?

 

Kilka lat temu nawiązałam kontakt z przemiłą panią Anną Krzewniak, która nie posiada fundacji jednak żyje w Kenii w okolicach Malindi - która to może z mniejszym rozmachem - ale bardzo wytrwale i opierając się na swoim wieloletnim doświadczeniu, mądrości i wiedzy na temat tego, co jest największą potrzebą w dłuższej perspektywie dla okolicznych rodzin, którymi się zajmuje - pomaga realizując po kolei projekty, które możecie znaleźć TUTAJ - takie jak renowacja, czy budowa szkoły oraz opłacanie dzieciom school fees. Pani Ania prowadzi obecnie zbiórkę Paka dla Dzieciaka - świąteczne wsparcie:) Pani Ania próbuje też teraz ukończyć szkołę dla dzieci - warto ją wspomóc w tym projekcie! Dzięki jej działaniom już jedna z pierwszych dzieci, którymi się zaopiekowała kilka lat temu - Esha - dostała się właśnie na Uniwersytet w Nairobi, a kolejna dziewczynka wybiera sie do colleage w grudniu! Dzięki temu te dzieci będą w stanie znaleźć pracę (może i nawet dobrze płatną) i wspomóc swoje młodsze rodzeństwo lub zapewnić sobie i swoim przyszłym rodzinom godne i komfortowe życie :)

 

306453715_400839145530326_8161065122527721433_n

 

Miałam przyjemność „sprawdzić” również jedną z polskich fundacji Kenia Asante Sana Polska działających w okolicach Galu koło Diani Beach w Kenii. Małżeństwo Magda i Robert Bauer - którzy ją prowadzą zaimponowało mi właśnie tym „mądrym działaniem”. Poza wspieraniem edukacji dzieci, pilnowaniem, by każde chodziło do szkoły i miało co jeść wspierają ich rodziców poprzez inwestowanie pieniędzy, czasu, swojego własnego doświadczenia do promowania wśród turystów i Kenijczyków ich małych przedsięwzięć i biznesów, dzięki czemu ukierunkowują na pracę i nakręcają lokalną mikro gospodarkę. Uświadamiają ich w ich własnych prawach ale i obowiązkach jako obywateli Kenii. Pomagają wyrabiać niezbędne dokumenty, takie jak dowód osobisty czy akt urodzenia, którego często nie mają zarówno dzieci jak i dorośli. Z tego co wiem, organizowane są też róże wydarzenia kulturalne w wiosce jak maratony filmowe, których wcześniej nikt tam nie organizował – ba! Niektórzy miejscowi nigdy w życiu nie widzieli filmu! Dzięki temu mogą zobaczyć jak wygląda życie w innych krajach. Jest też drużyna piłkarska 😊

 

xlogo.png.pagespeed.ic.otFoiv42GN

W Mombasie mieszka również niezwykle silna i charyzmatyczna Maja Kotala, która w ramach autorskiego projektu Sewing Together uczy kenijskie kobiety fachu - szkoli je w projektowaniu i krawiectwie. Ponadto dzięki swoim kontom w social mediach uświadamia ludzi o objętym tabu problemie wykluczenia menstruacyjnego kenijskich - oraz w ogóle afrykańskich - kobiet. Postawiła sobie za cel uszycie sporej ilości podpasek wielorazowego użytku, do czego skurpulatnie - i często z pomocą turystów - dąży, rozdysponowując je wśród potrzebujących kobiet w Keni. Maja obecnie otworzyła zrzutkę na nowe maszyny do szycia! Postawisz Majce i jej podopiecznym kobietom przysłowiową "kawę"  ;)

 

mkotala

 

W Nairobi mieszka też Polak - Radosław Malinowski, który od wielu lat w ramach fundacji Haart Kenya zajmuje się opieką, zapewnianiu azylu, rehabilitacją oraz wspieraniem rozpoczynania nowego życia ofiarom handlu ludźmi. Jest to kolejna rzecz w Kenii i na świecie objęta tematem tabu. Nie mówi się o tym tak często jak się powinno - a problem istnieje. Jest to o tyle ciężkie działanie, gdyż nie pozwala ono na promowanie działań fundacji w sposób w jkai inne to robią z powodu bezpieczeństwa jej podopiecznych. To bardzo trudne przedsięwzięcie i naprawdę, NAPRAWDĘ warte wsparcia!! To wspieranie - tylko i aż - czyjejś wolności.

 

HAART_Logo-01-scaled

 

W końcu są jeszcze Maciej Sobczak i Magdalena Borowska, którzy w ramach utworzonej fundacji Podzielmy się Afryką (która pozsyskuje środki ze sprzedaży ABSOLUTNIE PRZEPYSZNEJ intensywnej kawy i herbaty z Afryki) razem z miejscowymi kenijczykami wspierają utrzymanie i edukację dzieci oraz wszystkie inne, lokalne przedsięwzięcia natury charytatywnej, o które zostaną poporszeni - i których zasadność i wiarygodność wpierw weryfikują. Dlaczego uważam, że jest to rozsądne i dobre? Dlatego, że każda z powyższych osób, o których napisałam - mieszka i żyje z Kenijczykami. Właściciele fundacji wiedzą, że najlepiej pomogą kenijczykom kenijczycy - lub inni ludzie, którzy razem z nimi żyją, codziennie dzielą smutki, trudności - i najlepiej rozumieją istotę problemów, z którymi próbują się zmierzyć i którym zaradzić. Jako osoby, która na codzień mieszkają w Polsce - zbierają środki i wspierają wszystkie te miejscowe przedsięwzięcia, których inicjatorzy zwrócili się do nich o wsparcie. Mądrzej i rozsądniej jest gdy realizuje to ktoś, kto się na tym po prostu najlepiej zna i cały swój czas temu poświęca. Maciek i Magda mają w planach, w niedalekiej przyszłości sami się zaangażować w pewnym naprawdę świetnie zapowiadającym się projekcie - ale to na razie tajemnica :) Jeżeli byliście już w Kenii - i chcielibyście pomóc z daleka - kupcie od fundacji oryginalną kawę i herbatę z Kenii oraz innych krajów, z zakupu których wszystkie środki przekazane zostaną na działania charytatywne. Wielu ludzi uważa kenijską kawę za jedną z najlepszych na świecie. Ja uważam, że w tym przypadku to herbata... Nie ma lepszej!! ;)

podzielmy_sie_afryka_logo

 

W Meru i w Samburu działają misje katolickie, a w nich conajmniej dwie siostry zakonne z Polski, które żyjąc z najbiedniejszymi i najbardziej potrzebującymi kenjczykami wspierają w ramach różnych projektów, a środki satarają się pozyskiwać między innymi na swoich social mediach pokazując w mediach surową codzienność i problemy z jakimi mierzą się wspólnie z podopiecznymi - bez słodzenia. Warto podejrzeć! Siostra Alicja Kaszczuk orionistka stacjonująca w Laare w Samburu oraz stacjonująca w Kithatu w Meru siostra Dariana Jasińska.

 

dzieci

 

Myślę, że warto sledzić działania takich fundacji i osób, które działają w charytatywny sposób - dłuższy czas. Napisać do nich przed podróżą do Kenii. Odwiedzić na miejscu, jeżeli jest to możliwe i jeżeli przekonacie się co do zasadności ich działań - wspierać finansowo – nawet w najdrobniejszy sposób. 15 Zł miesięcznie przelewane na konto fundacji czy misji jest wyżywieniem dla dziecka na tydzień, lub wkładem w zakup motora boda-boda dla miejscowego ojca trójki dzieci, który wożąc ludzi tym motorem jako taksówkarz zarabia na swoją rodzinę. 15 Zł to jest mała kawa mniej, którą kupicie jednego dnia w miesiącu idąc do pracy w Costa Coffe. To naprawdę niedużo, a może zdziałać więcej cudów, niż 2 kg cukierków za tę samą kwotę rozdanych dzieciakom, po których zostaną tylko plastikowe papierki i zepsute zęby.

Szczoteczki do zębów, buty, wybrane przybory szkolne (nie wszystkie polskie przybory przydają się w Kenii) - tak! TAK! Są bardzo potrzebne  – ale zanim je rozdacie lub wyrzucie przez okno jadącego safari busa zastanówcie się, zapytajcie kogoś bardziej doświadczonego jak pilota, przewodnika – lub kogoś z takiej fundacji, misji czy po prostu miejscowego Kenijczyka o poradę. Gdzie i komu to zanieść czy wręczyć. Może do szkoły, nauczycielowi, przedszkolance, lekarzowi? Matce, która mieszka w lepiance za murem waszego 5* hotelu z szóstką dzieci na utrzymaniu. Dawajcie to osobom, które lepiej będą wiedziały, co z tym zrobić niż watoto. Osobom, które zadbają o to, by prezenty zostały użyte zgodnie z przeznaczeniem.
A NAJLEPIEJ - kupćie takie rzeczy na miejscu po przyjeździe i to w małych, prywatnych sklepikach/straganach. Większość z nich nie będzie droższa od tego co jest w Polsce - a wesprzecie drobnych przedsiębiorców w Kenii dając im samym zarobić na siebie :)

Skoro wytrzymaliście ze mną do końca mojego długiego wywodu to właśnie tutaj chciałam Was prosić o rozwagę. Ostatnimi czasy panuje moda na podróże w biedne miejsca, której początkowo uległam i ja sama. Slumsy, bieda, choroby i głód – tak dla nas różne, że aż egzotyczne. Nikt mi nie powiedział w prost, że to jest złe. W moim przypadku był to wielomiesięczny proces - więc, jeżeli w jakiś sposób odpowiedziałam na Wasze pytania, których brakowało Wam do objęcia jakiegoś stanowiska w tym temacie - to warto było :)

Jesteśmy empatyczni. Czujemy, że pragniemy pomóc – i ZACHĘCAM WAS DO TEGO Z CAŁEGO SERCA! Ale pamiętajcie proszę, że miejscowi, choć biedni – czasami mniej świadomi świata niż wy – są takimi samymi ludźmi, z uczuciami, z poczuciem moralności, godności i honoru. Branie czyjegoś dziecka na ręce bez pytania się samego zainteresowanego czy jego mamy po to, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z biednym murzynkiem z Afryki jest moim zdaniem moralnie złe i nieetyczne.

Gdybym miała dziecko, nie chciałabym, by jakiś obcy turysta podjechał mi pod bramę mojego domu, wszedł doń nieproszony, wziął w ręce mojego synka, zrobił sobie z nim zdjęcie i wstawił na fejsa, dał mu lizaka i wyszedł. Myślę, że wy też nie.

Gdzie prywatność tych osób - często nieświadomych tego dokąd trafiają Wasze zdjęcia? Czy ktoś z Was kiedyś zrobił sobie zdjęcie z biednym dzieckiem na polskiej wsi? Albo pozwolił za 5 zł zrobić takie zdjęcie obcokrajowcy i wstawić na FB?

Zapoznajcie się z tymi ludźmi najpierw, spytajcie jak im się żyje – nawiążcie relację. I jeżeli dalej będziecie odczuwali chęć zrobienia sobie z nimi zdjęcia to myślę, że warto o to zapytać bo będzie to już miało dla obu stron zupełnie inny, wynikający ze szczerej sympatii wydźwięk i znaczenie.

 

Nie zniechęcam do odwiedzania wiosek masajskich ani wszystkich innych. Podróże są wtedy najpiękniejsze kiedy spontaniczne spotkania z ludźmi sprawiają, że jesteśmy mile zaskakiwani ich serdecznością i gościnnością - i to nam określa piękno podróży - miłe niespodzianki i nowe, doświadczenia zmuszające nas do refleksji co poszerza nasz ogląd na świat. 

 

Odwiedzanie wiosek

 

Co do wiosek masajskich - tak, ich społeczności żyją ztego, że przyjmują turystów. Pokazują swoje domy, to jak gotują, jak się ubierają i czym leczą. Dają pokaz swojego tańca i opowiadają o swoich tradycjach i codziennym życiu. Cała wizyta ma często swój "scenariusz", który nadaje całej wizycie porządku i sensu. Ale czy to od razu przykleja im metkę "atrapy" i komercji? Przecież to my - turyści sprawiamy, że to w ogóle funkcjonuje. Jeżeli jest potrzeba odwiedzenia wioski - to pojawiają się takie, które się na to świadomie godzą mogąc na tym zarobić kosztem swojej prywatności.

Moi klienci często nie wierzyli, że ludzie żyją w "takich" warunkach określając wioskę "sztuczną". Ale potem, jadąc do Masajów widzieli po drodze dosłownie dziesiątki innych - takich samek wiosek - plemion Kamba, Taita, Meru, Masai, Samburu, Rendille.. Za płotem ich hoteli nad oceanem były wioski ludzi Digo, spośród których też wielu żyje w lepiankach - z tą róznicą, że nie pod akacją - a pod palmami. Takie też są atrapą? Nie. Kenijczycy po prostu mają różne zajęcia i różną pracę. Niektórzy akcpetują turytstów - inni nie życzą sobie tłumów i pstrykających aparatów u siebie w domach. W inny sposób zdecydowali się zarabaić na siebie i swoje rodziny.

Jeżeli Masajowie znaleźli sposób na zarabianie pieniędzy (najczęściej w mejscach, gdzie poza nielicznymi wakatami w lodżach nie ma innych możliwości zarobkowych) - to czemu mieliby tego nie robić? Jeżeli wspieramy ich biznes odwiedzinami to jest to wspieranie ich "przedsiębiorstw". Tylko róbmy to w sposób ich szanujący. 

Przyszło mi ostatnio na myśl, że Masajowie funkcjonują "biznesowo" jak np. nasi górale z Zakopanego (ocho! Może mi się oberwać ;P) - albo mieszkańcy każdego innego miejsca popularnego w Polsce - np. Ślązacy, Łemkowie czy Kaszubi. Oni też zarabiają pieniądze na owocach swojej kultury. Kultywują ją i jednocześnie na niej zarabiają zapraszając nas do siebie i pokazując tańce, stroje i obyczaje - sprzedając wyroby regionalne i bizuterię. Serwują nam dania regionalne w restauracjach o regionalnym, najczęsicej folklorowym wystroju wnętrza i grają oraz śpiewają swoją muzykę😊
Czym Masajowie różnią się tutaj od polskich przedsiębiorców tej samej "branży" i czemu oskarża się ich o brak autentyczności?

Jest to dla Was drodzy zwiedzający. Pamiętajcie proszę, że jadąc na zorganizowaną, wycieczkę w licznej grupie z konkretnym programem do zrealizowania -raczej nie będziecie pierwszymi i ostatnimi turystami, którzy odwiedzają dziewiczą wioskę na trasie Waszego przejazdu.

Myślę, że skoro tak konserwatywne plemiona jak Masajowie czy Samburu, które tak bardzo trzymają się swoich tradycji znalazły sposób na utrzymanie swoich rodzin poprzez turystykę – i zarabiają, a nie żebrzą – to nie ma w tym nic złego. Obie strony na tym zyskują. Większość z turystów z racji intensywnego programu safari, nie ma sposobności by odwiedzić inną wioskę, więc wizyta u Masajów czy w każdej innej wiosce, do której turyści są zapraszani - też będzie satysfakcjonująca :)

 

dzieci

 

Zwyczajne wioski, których mieszkańcy nie trudnią się w przyjmowaniu turystów i osady są również warte odwiedzenia, ale w tym przypadku sugerowałabym przemyślenie formy odwiedzin. Czy powinna być to jedynie jednorazowa wizyta, obejście dookoła i wręczenie prezentów? A może zakup czegoś, co pracując na rodzinę mieszkańcy tego miejsca wytworzyli własnoręcznie? – Kupcie, a nie dawajcie. A może wspólny spacer, ugotowanie posiłku razem jeszcze innego dnia? Nawet na kuchni polowej. Kontakt z nimi na tej samej linii: człowiek = człowiek zamiast bogaty-biedny. Nawiązanie relacji z obu stron 😊 To najlepsza droga do poznania kultury miejscowej ludności!

 

NA zakończenie

Mam nadzieję, że skłoniłam Was do refleksji nad tym tematem. Jeżeli w toku swoich przemyśleń kogoś uraziłam – nie zrobiłam tego celowo. Jak wspomniałam wcześniej z Kenią wiążą mnie silne więzi prywatne. Przez media społecznościowe możecie zdobyć kontakt do osób, które podobnie jak ja związały swe losy z tym krajem, kulturą i rzeczywistością. Ja, choć trwa to już kilka lat – dopiero zaczynam ten rozdział z zakładką na Afryce. Jest wiele innych Polaków żyjących w Kenii i mogących wam udzielić informacji i porad dotyczących zagadnienia Afrykańskich Dzieci. Myślę, że ich opinie mogą być inne od moich, co dać Wam może większy spektrum tego zagadnienia.

 

Zachęcam do komentowania, mailowania i dyskusji. Obyśmy spotkali się kiedyś na sawannie i mogli porozmawiać przy zachodzie słońca ozłacającego zbocza Kilimanjaro w Amboseli!

Zdjęcia, które widzicie zrobiłam głównie w trakcie podróży prywatnych i w trakcie przeprowadzania safari, na które serdecznie zapraszam ze mną jako z pilotem pełniącym funkcję polskiego przewodnika na Safari Po Naszemu. 

Pozdrawiam serdecznie i zapraszam w podróż po Kenii!

Agnieszka
Wasza „Sungura”

dzieci